Cóż, zdarzyło mi się wyhodować w sobie lenia. Jak nic – zarodek z samosiewu, wprowadzony podstępem – gdyż nie jestem zwyczajna do obijactwa. Na początku nie był widoczny… W ogóle nie podejrzewałam, że wzrasta.
Ujawniły jego byt objawy: w początkowej fazie bóle głowy o niewiadomej przyczynie, ze skłonnością do nadmiernego filozofowania przy porannej kawie o niczym. Potem – brak zdecydowania do konkretnego działania (takiego “z marszu”, jak niegdyś miałam we krwi) oraz przeciąganie w nieskończoność realizacji pomysłów własnych z trendem całkowitego ich przyblokowania, bo jak nie awaria komputera, to brak drukarki, za daleka droga do placówki pocztowej i za długa tam kolejka, niestrawność lub niewłaściwe warunki pogodowe lub brak śledzi w lodówce na przemian z pogonią za wiecznie wyjedzoną czekoladą. Symptomy owe zlekceważyłam, bo w intensywnym przemarszu pomysłów pomyliła mi się wizja z efektywnością wyimaginowaną. Nie, to nie jest tak, że nic nie doszło do skutku – zrealizowałam kilka idei własnych, jednakże w głębi serca gniotło mnie poczucie, że jestem w stanie zrobić więcej – a tego nie robię – lub w określonym czasie powinnam założyć większy rezultat działania, a z czystego wygodnictwa zakładałam łatwiejszy i mniejszy.
Zorientowałam się, że coś jest nie tak – że coś obcego “wypełnia mnie po brzegi” i jest mi z tym ciężko. W pewnym monecie jednak to coś zaczęło przesadzać – dosłownie zatruwało mnie energią “złodziei czasu”, czyli osób, które chciały zdominować mnie swoimi ideologiami lub nieistniejącymi projektami. Byłam blisko by ulec tej mocy, jednakże moje ja resztkami sił broniło się przed atakiem, jeżyło i szczekało na obcych, którzy nie wzbudzali zaufania intuicji czy też podświadomości. Porządkowanie zapoczątkowałam wyraźnym zaznaczeniem swego terytorium i kto – do jasnej cholery – jest autorem tego lub innego pomysłu. Zakończyłam współpracę z kilkoma osobami, które – z perspektywy czasu i zupełnie mając emocje na uwięzi mogę tak twierdzić – nie odniosły sukcesu w nadmiernie promowanych swoich działaniach. Nauczyłam się bronić swego domu i nie dawałam się podejść pokusą łatwego powodzenia w temacie. Przywróciłam swoje własne zdanie, które nie zawsze jest łatwe dla innych. W dość ostry sposób pokazałam, że bycie pod czyimś sztandarem nie jest dla mnie atrakcyjne, a przybywanie na “mój pokład” i narzucanie mi swoich przekonań w stylu “jak to co z tego będzie miało Stowarzyszenie? Wpis do swoich osiągnięć” – nauczyło mnie podziału na kategorie “in or out”. W tym przypadku dziewczyna dostała out, bo rozwój jej teściowej i zaklętego kręgu znajomych w ogóle nie wchodził w grę. Powiedziałam, że się pod tym nie podpiszę – i tak oto poczułam, że się odradzam. Owszem, był moment że chwilowo zmiękłam – ale los sam zadecydował, i piratka popłynęła na innej fali.Mam nadzieję, że “w siną dal”…
Nosiłam lenia już w dwunastym miesiącu, kiedy to powiedziałam mu: wiem kim u licha jesteś i pozbędę się Ciebie, paskudny siódmy grzechu główny. Szczęściem do Gniazda zjechała Beata Nowak Nie wiem czy przez przypadek – ale nagle powiedziała, że w piątej czakrze może skrywać się leń – po czym tydzień później wyraźnie go zdiagnozowała i przystąpiła do jego wypędzania. Wyrwała mi go z gardła z korzeniami – dusiło mnie jak cholera… Widziałam jak został schwytany i przegnany. Od tej pory odstraszać go będę niebieskością… Oby nie wrócił, na mnie nie żerował. Niech się rozejdzie jak zapomniana mgła.
[DZ]Tagi: czakry, lenistwo