“Masz być ubrana, a nie przebrana, dumna ze swojego stylu, z tego, kim jesteś. Gdy już odkryjesz własny styl, naucz się go doskonalić i baw się dobrze” – oto słowa Izabeli Jabłonowskiej, które należy zapamiętać na zawsze. Ja, omijająca wszelkie babskie kolorowe czytadła piejące o tym kto w co się ubrał i w jakich okolicznościach się w tym pokazał – pochłonęłam książkę w dwa wieczory, a i przemedytowałam ją na wylot i postawiłam blisko łóżka.
Albowiem w zadumę wprawił mnie fakt wykrycia mojej jednej wielkiej czarnej torebki na wszelkie okazje – a także lista (nie wyznam czy pełna) innych grzeszków Naczelnej Puszystej (japonki!). Zachwycił mnie język tej książki – niesamowicie przyjazny dla każdej z nas, bez względu na wiek, rozmiar… oraz to, że modelki prezentujące urokliwe kreacje okazały się kobietami jak my, a nie gwiazdami z pierwszych stron gazet. Uwierzyłam w to, że poradnik został napisany “z potrzeby serca” – najpiękniejsze jest to, że został dedykowany Czytelniczkom.
Najbardziej zainteresował mnie rozdział “Wybierz styl dla siebie”. Kilka lat temu byłam zwolenniczką klasycznej elegancji – ale teraz, w dobie Kobiety Puszystej i niecnych zapisków literackich oraz życia wśród gitar, łamanych rytmów, a także zapędów Stowarzyszenia “Sztuka Dobrego Życia” – najbardziej czuję Boho. Moja była szefowa z koncernu by padła na zawał serca obserwując moje obecne preferencje, gdyż wychowała mnie w klimacie firmowego Dress Code. Pamiętam jak raz wystawiła za drzwi koleżankę, która przyszła do biura ubrana w letnią barwną sukienkę… Kazała jej jechać do domu, przebrać się w stosowny strój i szybko wracać… Tak, zdarza mi się naśmiewać z Dress Code – chyba z nienawiści do pończoch i zakrytych butów w upalne lato, zakuciu w garsonki… “Nigdy nie wiesz co może wypaść w firmie, czy nagle nie pojedziesz do Ambasady albo Ministerstwa (…)… Noś się godnie” – tak często mi mawiała, a zasady jakie mi wpoiła – wiele lat później były raz błogosławieństwem a raz przekleństwem. Moje japonki spaliłaby w korporacyjnym kotle… święcie przekonana, że czyni dobrze. Wielokrotnie – jeszcze w czasach “włoskiego etatu” – zdarzyło mi się napotykać rozmaite kandydatki do pracy, kobiety z ofertami swoich firm, kobiety przybywające do nas w innym celu służbowym – latem półnagie, w ichnim mniemaniu niezmiernie seksowne… co prawda skuteczne, gdyż nie było umowy, której by Włoch nie podpisał – i nie było też późniejszych telefonów, w których to nie słyszałabym żałosnego śpiewu owych dam o martwym kontrakcie. Jak miałam wyjaśnić, że Włoch w amoku podpisywał wszystko co podsuwały mu półnagie panie? Ostatnim etatowym włoskim razem poleciałam za “super dupę”, która wcisnęła szefowi miesięczną kampanię reklamową w komercyjnej stacji radiowej za szmal przewyższający moje roczne zarobki, aczkolwiek odzew był nijaki, a w zasadzie zerowy. Wina okazała się moja, nie dopilnowałam “gorącej krwi” – ale tak na poważnie to do Dress Code doładowałabym wyraźny pakiet szkoleń z etyki biznesu – z nastawieniem na zagadnienie “prostytucji handlowej”.
Cieszę się, że my kobiety mamy do swej dyspozycji ten wyjątkowy poradnik. Jestem święcie przekonana, że polubicie go tak jak ja. Postawicie na półce w honorowym miejscu. I już na zawsze będziecie cieszyć się swoim własnym niepowtarzalnym stylem – a każdego dnia towarzyszyć Wam będzie … uśmiech.
Tagi: moda, styl